CZĘŚĆ PIERWSZA - Stolen humanity
TYP: Fluff? Nie wiem. Raczej nie. Aczkolwiek angst to nie jest, co jest dla mojej twórczości dużym wyjątkiem, ponieważ większość wypocin opowiadań spełza na... niemiłe zakończenia.
SŁÓW: 1430
BOHATEROWIE: Jeon Jeongguk, Kim Taehyung [BTS]
Wiem, że pierwsza część powinna pojawić się już wczoraj. Wiem też, że drugą powinniście właśnie czytać. Ostatnimi czasy nie mam siły na pisanie czegokolwiek. Przepraszam. To również nie wyszło tak, jak zamierzałam. Nie jest również zbyt długie. Wybaczcie, proszę. Obiecuję nadrobić wszelakie zaległości. Dziękuję, że cierpliwie czekacie.
Jesteście najlepsi.
***
Czas się zatrzymał. Wszystko nagle stanęło w miejscu, jak gdyby za dotknięciem magicznej różdżki. Dla mnie sekundy mijały, aczkolwiek świat się nie kręcił. Leżałem na chłodnej podłodze, przypięty do metalowej rury. Zdrętwiały mi ręce, a plecy przenikał przeszywający ból. Pomieszczenie przypominało piwnicę. Było obskurne, wilgotne oraz panowało w nim nieprzyjemne zimno. Jedyne źródło światła pochodziło z ledwo świecącej żarówki, zwisającej z sufitu na cienkim drucie. Patrzyłem się na nią tępo, jakby miała być moim wybawieniem.
Drgnąłem, kiedy do uszu dobiegło mnie trzaśnięcie metalowych drzwi. Zamrugałem kilka razy, spoglądając na mężczyznę w mało schludnie ubranym fartuchu. Twarz miał zasłoniętą przez chirurgiczną maskę. Jego oczy nie ukazywały żadnych emocji. Nie widziałem w nich ani niebezpieczeństwa, ani ucieczki. Podszedł do mnie pomału, rozkuwając moje ręce. Zaraz bezwładnie opadły też one wzdłuż słabego, drżącego ciała. Ono było moje?... Obcy podniósł mnie, trzymając silno za ramiona. Nie miałem siły, aby w ogóle ustać na własnych nogach.
Wyprowadził mnie z więzienia, a jaskrawe światło życia codziennego boleśnie zaatakowało moje oczy. Zmrużyłem powieki, pod którymi, wbrew mojej woli, zgromadziły się łzy. Płakałem z widoku normalności?
-Chodź.
Pociągnął mnie w lewą stronę pośród takich samych ludzi, zlewających się w dotkliwej bieli. Każde drzwi były takie same. Nie potrafiłem rozróżnić szczegółów. Czułem się beznadziejnie i bezradnie. Niczym małe dziecko.
W pewnym momencie zatrzymaliśmy się przed kolejnymi, identycznym pomieszczeniem. Weszliśmy do środka.
Zaraz posadzili mnie na krześle, umieszczonym pośrodku sali. Ściany były nagie i surowe. Oprócz miejsca w którym siedziałem, znajdowało się tu kilka skórzanych kanap, stojących dookoła krzesła, tworząc pewnego rodzaju klatkę. Jakbym był zwierzęciem na wystawie. Och, na pewno się bałem. Moje źrenice poszerzały się nienaturalnie przy nawet najdrobniejszym hałasie. Mój oddech był nienaturalny, nierównomierny, niebezpiecznie przyspieszony...
Coś ukłuło mnie w rękę. Coś, co krążyło w mych żyłach prócz krwi. Obiegało cały organizm, otumaniając mój trzeźwo myślący umysł. Nie miałem już dramatycznej intuicji, panicznie podpowiadającej mi, abym uciekał. Przeszedłem momenty największej trwogi. Już nie kłębiła się we mnie nienawiść wobec oprawców. Poddałem się im, pozwoliłem robić ze mną co chcą. A robili wyjątkowo dużo.
Każdy ruch budził zapomniany ból wokół bioder. Nazywali to treningiem, ale czy trening sprawiał taką przyjemność drugiej stronie, podczas gdy ta pierwsza cierpiała katusze? Bo niewątpliwie znęcanie się nade mną było wyśmienitą rozrywką, upokarzanie mnie rozkoszną zabawą.
A ja na to pozwalałem.
-Proszę usiąść.
Nie zauważyłem, że do pokoju weszli ludzie. Z ohydnymi uśmiechami wykrzywiającymi ich jeszcze brzydsze usta, ilustrowali mnie wzrokiem, jak gdybym był zabawką, czymś na sprzedaż. Siadali na kanapach, mierząc mnie od stóp do głów. Każdą część mojego ciała. Spojrzałem błagalnie na mężczyznę w masce, lecz jego wzrok wiał chłodną pustką.
Zaczął coś mówić, a wtedy zaległa cisza. Ludzie kiwali tylko głowami, odzywając się co jakiś czas. Jeden z gości o coś nagle spytał, a ja odwróciłem się w jego kierunku. Nie rozumiałem ani jednego słowa, chociaż język jakim się posługiwał nie brzmiał bynajmniej obco.
Wstał, podchodząc do mnie pewnie. Nie mógł być dużo starszy, chociaż sam nie byłem już nawet pewny własnego wieku. Złapał mnie za podbródek, unosząc moją głowę do góry. Wejrzałem w jego oczy zamglonym wzrokiem. Obserwował mnie bacznie, z mocno zaciśniętymi wargami. Twarz chłopaka wydawała się spokojna, ale ja widziałem więcej. Dostrzegłem głęboki smutek, przygnębienie, samotność. Dostrzegłem złość zmieszaną z irytacją i zażenowaniem, i wtedy też nagle przestał wyglądać na spokojnego. Zadrżałem, delikatnie łapiąc go za nadgarstek. Chciałem mu pomóc. Z niewiadomych przyczyn zapragnąłem, aby się uśmiechnął. Moje usta otworzyły się, aby coś powiedzieć, aby zawołać, aby o cokolwiek spytać, byleby...
Poczułem mocne uderzenie w twarz. Automatycznie skuliłem się przed mężczyzną w masce, który masował palce prawej dłoni. Chłopak odsunął się zdumiony, unosząc brwi. Zaraz jednak warknął coś, przez co po pokoju przeszło ciche westchnięcie niezadowolenia. Mężczyzna w masce wzruszył ramionami, wyciągając z kieszeni fartucha czarną opaskę i zawiązując ją na moich oczach. Potem zaległa ciemność również w mojej głowie.
***
Obudził mnie ból pulsujący w głowie. Drgnąłem i od razu zorientowałem się, iż znajduję się w normalnym łóżku, ubrany oraz umyty. Nie byłem też do niczego przykuty. Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej, przez co zrobiło mi się niedobrze. Wystraszony odrzuciłem kołdrę. Wstałem szybko, zaraz zataczając się na ścianę. Rozejrzałem się po pokoju niepewnie. Nigdy wcześniej tutaj mnie nie przyprowadzili. Zlękniony przykucnąłem, nerwowo chowając twarz w dłoniach.
Byłem przyzwyczajony do traktowania mnie niczym szmatę; zniszczono we mnie jakiekolwiek poczucie człowieczeństwa, dlatego sam fakt, że ktoś o mnie zadbał był nader dziwny i podejrzany.
Gdy ktoś otworzył drzwi, podniosłem szybko głowę. Zaraz rozchyliłem zdumiony usta, jeszcze bardziej kuląc się w sobie.
-Jak się czujesz? - zapytał. Jeżeli głos potrafił uspokoić, on na pewno do takich należał. W moich oczach pojawiły się łzy, które wytarłem niezdarnie wierzchem dłoni.
-Spokojnie. - uśmiechnął się. Podszedł do mnie pomału, siadając naprzeciwko. Spojrzałem na niego niepewnie. Jego oczy nadal były smutne, nadal melancholijnie ciemne i przepełnione cierpieniem. Lecz kąciki jego ust unosiły się delikatnie...
...i prawdziwie?
-W porządku? - złapał mnie ostrożnie za podbródek, unosząc głowę. Tak jak wtedy. Pokiwałem delikatnie głową, chociaż w porządku wcale nie było. Zrobiłem to chyba dlatego, aby jego oczy w końcu się rozweseliły. Wyciągnął dłoń w moją stronę, podnosząc się.
Moje ręce dalej drżały. Całe moje ciało drżało. Mój wzrok patrzył tępo i pusto.
Słabo splątałem nasze palce. Przeszło mnie nieopisane ciepło, rozlewając się po wszystkich kończynach. Pomógł mi wstać, zaraz też biorąc mnie na ręce. Gwałtownie wciągnąłem powietrze do ust. Objąłem go za szyję, zamykając oczy.
-Spokojnie. - powtórzył, przytulając mnie mocniej do siebie. Chciałem mu odpowiedzieć. Naprawdę chciałem. Byłem jednak w stanie tylko popatrzeć się na niego głupio.
Zabrał mnie z pokoju, kierując się na ładne, dębowe schody. Zszedł na parter, wchodząc do przytulnej kuchni. Posadził mnie na krześle, samemu zabierając z blatu dwa kubki i stawiając na stole. Usiadł obok mnie, patrząc się na mnie uważnie i... z troską. Położyłem nerwowo dłonie na własnych udach, wlepiając w nie zlękniony wzrok.
Zaległa cisza.
Z całego serca pragnąłem ją przerwać. Otworzyłem usta, skupiając się w sobie z całej siły. Tak dawno nie mówiłem. Wydałem z siebie jednak ciche jęknięcie, które zaraz przeszło w szloch. Znowu płakałem, a łzy ciekły mi po policzkach. Pozwoliłem im swobodnie płynąć, ogarnięty nagłym zmęczeniem.
Jego dłoń na mojej twarzy była jak lek. Kojąca. Delikatna. Złapałem ją, chowając w swoich. Uciekałem przed możliwością utraty tego dotyku.
-Boisz się mnie? - spytał cicho. Nigdy nie podnosił głosu, mimo, iż rozmawialiśmy pierwszy raz. Zawsze mówił spokojnie. Zaprzeczyłem powolnym ruchem głowy.
-Już cię nikt nie skrzywdzi. - przysunął się, a ja szybko wtuliłem się w jego klatkę piersiową. Płakałem jak dziecko. A on całował moje włosy, trzymając mnie silno w ramionach. Szeptał, że od teraz wszystko się ułoży.
A ja ślepo uwierzyłem w każde jego słowo.
***
Poczułem gorący oddech na mojej szyi. Przekręciłem się szybko na bok, kuląc nogi pod siebie i zaciskając mocno powieki. Z moich ust wydobywały się ciche szepty, ciche błagania o zostawienie mnie w spokoju.
Przez ostatnią dobę w końcu poczułem się bezpieczny.
Koszmar powrócił.
-Proszę, nie. - powiedziałem słabo.
Wzdrygnąłem się pod dotykiem. Wydawał mi się dziwnie znajomy, tak jakby ten ktoś dotykał mnie już wcześniej. Śnił mi się?
Pamiętam miłe wspomnienia. Ale czy były prawdziwe?
-Tae?
Moje ciało przeszedł dreszcz.
Tak się nazywałem?
To było moje imię?
Skuliłem się bardziej, obejmując nogi ramionami. Przełknąłem głośno ślinę.
-Spokojnie.
Ciepłe dłonie przygarnęły mnie do siebie, tuląc mocno. Chciałem się wyrwać, więc szarpnąłem się tylko, lecz wciąż byłem zbyt słaby. Poczułem delikatny pocałunek na moim policzku, przez co do oczu podeszły mi łzy.
-Tae, spokojnie. - powtórzył kojący głos. Niepewnie spojrzałem do góry, wprost w ciemne oczy. Bezkresny, czarny ocean. Otworzyłem usta, próbując uspokoić oddech.
-Nic ci nie grozi. - powiedział, uśmiechając się delikatnie. Owinąłem drżące ręce wokół jego szyi, podciągając się lekko. Tamten tylko ujął mnie w pasie, przytrzymując mocno.
-Nic ci nie grozi. - wyszeptał wprost do mojego ucha, zaraz też wodząc ustami po mojej szczęce. Odchyliłem wystraszony głowę, lecz on złapał ostrożnie mój podbródek. Poczułem jego wargi na moich. Słodki smak, który obudził we mnie zaginione pragnienie. Uczucia zakopane pod stertą chłodnej rzeczywistości, która mnie otaczała. Uczucia zakopane pod stertą białych fartuchów, brzydkich rąk i palących dotyków. Uczucia zakopane pod stertą bolesnych wspomnień. Uczucia zakopane pod stertą słabej nadziei i wiary.
Uczucia zakopane pod stertą marnej podróbki człowieka, jaką byłem.
Uczucia zakopane pod stertą mechanicznych odruchów.
Uczucia zakopane pod kawałkiem mięsa, które biło w mojej piersi.
Kawałkiem serca, które niby przypominało serce.
-J-jeongguk? - bolało mnie gardło przy każdym dźwięku. Nie potrafiłem mówić. Zapomniałem już jak to się robi. Przytulił mnie mocniej do siebie, całując moje włosy. Zaśmiał się, prawdziwie się śmiał. Głos mu drżał. Drżał, jak gdyby płakał, chociaż słyszałem, że się śmiał.
Jeongguk.
Powiedziałem to mimowolnie, chociaż on mi się nie przedstawiał.
Skąd znam to imię?
Jest tak dziwnie znajome...
Gdzie ja jestem?
Ten dom jest tak dziwnie znajomy...
Kim on jest?
Wydaje się tak dziwnie...
Jeongguk.
Powiedziałem to mimowolnie, chociaż on mi się nie przedstawiał.
Skąd znam to imię?
Jest tak dziwnie znajome...
Gdzie ja jestem?
Ten dom jest tak dziwnie znajomy...
Kim on jest?
Wydaje się tak dziwnie...
-Nie mów nic, Tae. - odparł tylko tamten, kołysząc mną jak małym dzieckiem. - Już jesteś mój. Już nie pozwolę nikomu cię odebrać. Mam cię z powrotem, TaeTae.
Więc...znalazłam to dopiero teraz, nie powiem, zainteresowało mnie to *-* Bardzo lubię fanficki o BTS, a ten jest wspaniały <3 Jestem ciekawa, co będzie dalej <3 Przepraszam, że tak krótko, ale ja nie umiem pisać długich komentarzy ;-; Weny~^^
OdpowiedzUsuń