poniedziałek, 10 marca 2014

It's a very mad world.

TYP: Oneshot {angst} 
SŁÓW: 1395
BOHATEROWIE: Kim Hansol, Kim Byungjoo [Topp Dogg]
Wracam po prawie miesięcznej przerwie z czymś takim (czyli z jakimś kolejnym emoskim gównem, bo nie umiem pisać nic innego co nie spełza w kierunku Angstów). Mam nadzieję, że się spodoba, chociaż wątpię.
***
12 II 2014 rok, środa
Wpatrywałem się w widok za oknem, tak samo mdły jak wczoraj i przedwczoraj. Wszystko wydawało się jakby owinięte w gęstą mgłę, przez którą moje oczy nie były w stanie się przebić. Chciałem coś zobaczyć, chciałem krzyczeć, aby ktokolwiek mnie usłyszał, jednak... każdy był głuchy na moje prośby, na słowa wydobywające się z moich ust. Spojrzałem w bok, przygryzając dolną wargę. Na łóżku siedziałeś Ty, tak znajomy i teoretycznie bliski. Patrzyłeś na mnie, jak gdybym był bóstwem czy czymś innym na kształt tysiąca innych bogów. Niektórzy wierzą w Buddę, inni w Jahwe, inni jeszcze nie wierzą w nic. Ty wierzyłeś we mnie. Miałem ochotę Cię wyśmiać, powiedzieć, że to nie ma sensu; wiara we mnie jest złudna. Potrafię krzywdzić, potrafię ranić i pozostawiać po sobie palące rany. Nie posiadam czegoś takiego jak wyrzuty sumienia. Samo "sumienie" nie istniało w słowniku tysiąca wyrazów, jakimi operowałem. Byłem wyzuty z jakichkolwiek uczuć, zmęczony codziennością i śmieszne bezradny wobec otaczającego mnie świata. Widziałem łzy w Twoich oczach. Nie zrobiło to na mnie jednak żadnego wrażenia, mimo dużych chęci. Powinienem do Ciebie wtedy podejść, powinienem Cię przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Kolejne kłamstwo, którym bym Cię nakarmił. Żyłeś moimi kłamstwami. Oczekiwałeś braku prawdy z mojej strony, ponieważ w głębi bałeś się bólu. Nie chciałeś cierpieć, chciałeś poczuć prawdziwe szczęście i widziałeś ów szczęście w mojej zakłamanej nieszczerości. Nie było mi z tym dobrze. Nie było mi też jednak z tym źle. Fałszywe, sklecone w spójną całość zdania wydobywały się ze mnie prosto, tak samo jak prosto jest mi zaczerpnąć kolejnego tchu czy zamrugać tysięczny raz w ciągu tego samego dnia. 
-Możesz już wyjść. - powiedziałem stanowczo, przymykając powieki. Chociaż Twój marny widok na mnie nie działał, nie chciałem zobaczyć jak się załamujesz pod każdą moją kolejną wypowiedzią. Niszczyłem fundament Twojego życia, mimo, iż wcześniej to ja go zbudowałem. Albo wręcz to ja nim byłem. Nie chciałem do tego doprowadzić. Chciałem się od Ciebie odizolować, chciałem, kurwa, żyć tak jak kiedyś. Przyczepiłeś się do mnie znikąd, pokładając we mnie ufność, pokładając we mnie miłość i oczekując ode mnie tego samego. Od mojej osoby jednak nie można zbyt wiele oczekiwać. Żyłem własnym życiem, dla własnych marzeń, dla własnych celów i dla własnych korzyści. Nie baczyłem na potrzeby innych. Inni mnie nie interesowali. Każdy był tak samo zawistny, tak samo zepsuty i pusty w swojej chorej obłudzie. Faszerowani narzuconymi z góry zadaniami, żyjącymi porażkami trzecich. Potrafili nawet zdradzić własną rodzinę, własnych przyjaciół. Brzydziłem się ludzi. 
A sam byłem człowiekiem. 
Brzydziłem się też sobą. 
-Czemu nadal tu jesteś? - zapytałem, otwierając zmęczone oczy. Bolały mnie od natrętnego widoku świata. Był brzydki, rzeczywistość była brzydka i czas leciał brzydko... brzydko i wolno. Nie podobało mi się nic. Nie widziałem uciechy w każdych kolejnych dniach. Widziałem w nich kolejną mękę, widziałem w nich tortury i bezgraniczny ból, na który byłem jednak skazany. Podobno karma wraca do każdego. Dlaczego nie chciałem w to wierzyć? Los przygotowuje dla nas to, co sami kiedyś zdążyliśmy zrobić. Och, nigdy tego nie zapamiętam. 
-Idź. Stąd. - wycedziłem. Pomału się podniosłeś, spuszczając wzrok. Otarłeś wierzchem dłoni mokry policzek i bez słowa opuściłeś białe, puste pomieszczenie. Z cichym westchnięciem ponownie skierowałem oczy ku oknu. Ten sam widok. Ta sama ulica. Ci sami ludzie. Niczym mrówki, w tę i drugą stronę. I Ty tam gdzieś wśród tłumów. Wszystko traciło sens.
***
Byłem mokry, ale nie wiedziałem czy od nadmiaru łez kłębiących się w moich oczach czy kropel deszczu, uporczywie spływających na moje ciało. Stałem w istnym wodospadzie pochodzącym z nieba, nie zwracając na to nawet zbytniej uwagi. Moje płuca prawdopodobnie tego nie wytrzymały; i tak nie powinno mnie tam być. Stałem tak w szpitalnym, przemoczonym ubraniu, wznosząc oczy ku światełku w oknie. Widziałem Twoją sylwetkę, widziałem Twoje powolne, znużone ruchy. Było ciemno. Środek nocy. A Ty nie spałeś. Opadłem na kolana, przykładając dłonie do ust. Krzyknąłem z całych sił Twoje imię, chociaż mój głos był słaby i drżący. Modliłem się w duchu abyś mnie usłyszał, chociaż nie miałem złudnej nadziei. Kiedy już straciłem resztki wiary w to, po co tu przyszedłem, spostrzegłem, jak coś wychyla się za parapet. Zmrużyłem oczy, próbując przebić mgłę i deszcz. To chyba byłeś Ty. Zapłakałem ponownie, potrząsając głową. Byłem tak słaby, udając, iż jestem silny. Schowałem twarz w dłoniach, zdając się na Boga i na wszystkie ponadludzkie stworzenia. 
-Byungjoo? - usłyszałem. Nie chciałem chyba nic widzieć. Udałem, że jestem ślepy. Głuchy. Objąłem Cię mocno za szyję, szlochając i szepcząc, abyś mnie nie zostawiał. Dzięki niebiosom, Ty nie byłeś tak zadufany w sobie jak ja. Byłeś nadzieją dla naszego wieku. Prawda?
***
Czułem Twoje palce przeczesujące moje wilgotne włosy. Targały mną dreszcze, przeszywający chłód i zimno, które nie chciało opuścić mojego ciała. Wykorzystywałem Cię, kurwa, wykorzystywałem Cię jak szmatę. Podobało mi się jak za mną ganiałeś, podobał mi się sposób, w jaki byłeś mną zauroczony. Podobało mi się to jak Cię oswoiłem, pozwoliłem stworzyć Ci związek. Zdawało mi się, że było to jednostronne. Tak sobie wmawiałem. Byłem pełen hipokryzji, byłem pełen obłudy. Wydawało mi się, że karmiłem Cię kłamstwami, gdy tak naprawdę oszukiwałem samego siebie. Starałem się wykreować kształt osoby, jaką chciałbym być. 
A niestety nią nie byłem. 
Zrzuciłem maskę, gdy tylko poczułem strach. Wiedziałem, że moja droga dobiega końca jako, że moja choroba z każdym wieczorem się nasilała. Umierałem na rękach własnych rodziców, własnych przyjaciół i... własnego kochanka. 
Jedna osoba, która trwała ze mną do końca... chociaż nie dawałem jej nic w zamian. Nie wiedziałem, czy zdołam powiedzieć Ci, że tak naprawdę mi zależy, ale nie wiem jak to okazać. Spodziewałem się, że, mimo wszystko, zobaczysz to przez czyny, ale Ty byłeś za mały. Byłeś za mały aby zrozumieć to, co rozumiałem ja. Byłeś powierzchownie szczęśliwy w trwającym nieszczęściu, nie mogłeś więc widzieć rzeczy trudnych i ciężkich. Tylko ja widziałem porażki, czułem gorycz na języku. Przeżyłem za wiele, wyczerpując doszczętnie swój limit. Egzystowałem w sposób niepoprawny, zbyt prędko porzucając osłonę w postaci dzieciństwa. Spieszyło mi się, aby dorosnąć, aby potem szybko tego pożałować. Podniosłem słabo dłoń, przykładając ją do Twojej ciepłej twarzy. Byłeś tak uroczo niewinny, tak uroczo dziecinny. Niczym Mały Książę. Byłeś moim prywatnym Małym Księciem, patrzącym na świat w sposób prosty i nieskomplikowany. Ja byłem zaś Twoją Różą, kapryśną i marudną. Dopiero kiedy poczułem, że wkrada się między nas wieczna rozłąka, spostrzegłem, iż Cię kocham, iż przez cały czas Cię kochałem. To takie smutne. Gdyby nie brakowało mi łez, zapewne zaszlochałbym w żałości, w smutnej bezsilności, która otulała mnie od jakiegoś czasu. Potrafiłem tylko płakać. 
-Przepraszam. - wychrypiałem, a Ty potrząsnąłeś tylko głową. Wciąż umiałeś się uśmiechać. Tak słodko to robiłeś. Nigdy się do tego nie przyznałem głośno, ale uwielbiałem Twój uśmiech. Jak mogłeś to robić gdy ciągle Cię raniłem? Teraz widzę, że byłeś dużo mądrzejszy ode mnie. 
-Nie masz mnie za co przepraszać. - powiedziałeś tylko cichym głosem, a ja poczułem Twoje ciepłe wargi na swoim chłodnym policzku. Potrafiłeś o mnie dbać, chociaż ja o Ciebie nie dbałem. 
-Umieram. - wyszeptałem, zduszony, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Znowu miałeś wtedy łzy w oczach, chociaż z nimi walczyłeś. Bolało Cię to, prawda? Bolało Cię, że umierałem, chociaż wiedziałeś, że taka była prawda. Przytuliłeś mnie do siebie, delikatnie, aby nie przysporzyć mi dodatkowych utrapień. Byłem kruchy w Twoich silnych ramionach, chociaż myślałem, że jesteś jeszcze delikatniejszy ode mnie. Jak bardzo się myliłem. 
-Nie chcę, abyś umierał. - odparłeś, zaciskając palce w pięści. Kochanie, Twoje ręce nic nie dadzą. Nie obronisz mnie przed śmiercią. Chociaż chciałbym się w tej chwili Tobie poddać. 
-Ja chcę umrzeć przy Tobie. - oddychało mi się coraz gorzej. Nie potrafiłem złapać tchu. Czarne plamy zasłoniły moje oczy. Już go nie widziałem. Och, Boże, pozwól mi spełnić chociaż jedno moje marzenie. 
-Nie dzwoń po nikogo. Proszę. Zrób to dla mnie. - splotłem słabo nasze palce, ponownie opadając na poduszki i przymykając powieki. Zobaczyłem dłoń wyciągniętą w swoją stronę. Coś mnie jeszcze powstrzymywało, abym się jej nie słuchał, chociaż... po części coś popychało mnie w tym kierunku. 
-Bądź szczęśliwy.  
I z jego ostatnim pocałunkiem, nieśmiało złożonym na moich ustach, zabrałeś mi ostatni oddech. Złapałem za dłoń, która pociągnęła mnie do góry. Daleko od całej brzydoty, gdzieś, gdzie będę mógł być wreszcie szczęśliwy. Ale... czy znajdę gdziekolwiek radość bez Ciebie obok?
***
Powinienem był wziąć Cię w ramiona. 
Ale nie mogłem.
"Proszę wybaczyć, że brak mi sił o Ciebie walczyć. 
Lecz tak już jest, że drogo płaci 
ten 
który wybrał 
nic 
nie 
tracić..."

2 komentarze:

  1. Poddaję się, zniszczyłaś mi życie.
    Po takich tekstach ulatuje ze mnie cała ochota do pisania, bo nigdy nie napiszę czegoś tak... pięknego. Zakochałam się w Twoim stylu, w każdym słowie, zdaniu, przecinku i kropce. Chociaż może nie płaczę, to czuję się w pewnym sensie rozbita. Na mnie takie bolesne shoty działają naprawdę mocno i, cholera, to + umiejętność ubrania tego w słowa, mnie po prostu boli. W tej piękny sposób. W sposób, którego Ci zazdroszczę.
    No i teraz nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie chodzi mi o fabułę, która również była cudowna, ale o sam tekst. To, jak potrafisz zawrzeć w tym wszystkie uczucia i sprawić, że czytelnik poczuje ból, smutek, miłość i wszystko, co chciałabyś, aby poczuł. Zazdroszczę Ci tego.
    Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, a już zwłaszcza wtedy, kiedy brak mi chęci do jakiegokolwiek pisania. Rozwaliłaś mnie, dziewczyno.
    Mogę napisać tylko tyle, że zazdroszczę Ci Twojego pięknego stylu i sposobu, w jaki potrafisz go wykorzystać.
    Owacje na stojąco.
    ~ <3

    OdpowiedzUsuń
  2. W Hanjoo zakochałam się od pierwszych sekund teledysku do Say It, a ty jeszcze powiększyłaś te feelsy. Na dodatek playlista, która całkiem uaktywniła uczucia i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to jedno z najwspanialszych opowiadań jakie mogłam przeczytać od polskiej autorki. Każde słowo było idealnie dobrane, a ja idąc kolejno w tekst czułam się coraz mniejsza i mniejsza od przytłaczających mnie uczuć. Ten związek, ta relacja i uczucia jakie przekazałaś naprawdę są poruszające, bo na moment przeniosłaś mnie do pokoju, w którym był Hansol i B-joo. Czułam jakbym przyglądała się temu wszystkiemu z boku i mogłam poczuć ból obu z nich.
    Wydawało mi się, że powoli zaczęłam uodparniać się na angsty, ale jednak nie. Zniszczyłaś mi życie i pozwoliłaś przez krótką chwilkę poumierać tym tekstem. Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie napiszesz niedługo, bo naprawdę stęskniłam się za twoją twórczością. Zazdroszczę ci stylu i wyobraźni i naprawdę proszę pisz więcej i częściej!
    ~ Hwaiting <3

    OdpowiedzUsuń