wtorek, 15 kwietnia 2014

Golden Gate

Pairing: ChanKai [EXO]
Słów: 2585 
OstrzeżeniaMotyw śmierci, przemoc, jak i zarówno ból psychiczny.
Typ: Angst
Golden Gate, tak zwana złota brama nie jest moim wymysłem. Most samobójców naprawdę istnieje. Tekst oznaczony gwiazdką (*) pochodzi stąd. Poza tym muszę dopowiedzieć jedno - Blogspot mnie nienawidzi, więc jakiekolwiek utrudnienia związane z czytaniem (mówię tutaj zwłaszcza o dyskomforcie z powodu braku akapitów) wywodzi się z czystej złośliwości tej strony. Gome bardzo. 

  Odwiecznym problemem ludzi był fakt, iż nigdy nie lubili oni innych, wyróżniających się i chodzących własnymi, obranymi uprzednio ścieżkami osób. Cóż, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że często ów osoby były obarczane przemocą, zarówno psychiczną jak i fizyczną. Indywidualizm został skrzywdzony w wieku dwudziestym pierwszym, gdzie podchodził pod coś złego i negatywnego. Większość istot rozumnych zmieszała się w jedną, szarą, teoretycznie dobrze prosperującą całość, na pierwszy rzut oka bez zbędnych problemów czy zgrzytów wśród kolejnych, pojedynczo nic nie znaczących organów kopalni świata.
Świat jednak nigdy nie był kopalnią, nie miał w sobie nic szczególnego do zaoferowania. Rzeczy materialne nie były nigdy istotne, przeminą tak szybko jak przeminie delikatny puszek na silnym wietrze. Nie uwzględniając więc dobytku rzeczywistego, sfera duchowa również została pokaleczona na tysiąc różnych sposobów. Została ona doszczętnie poszarpana przez ostrza i zęby zawistnych potworów, których pieszczotliwie nazywamy ludźmi, ze względów czysto "żeby nie było". 
Wśród ciemnej masy społeczeństwa, od czasu do czasu można było dojrzeć przebłysk, coś na kształt małej perełki na cały, głęboki ocean ciał. Tworzyliśmy świat, na który później narzekaliśmy. Marudziliśmy na rzeczy, na które tylko my mieliśmy wpływ. Owe perełki, wspomniane wcześniej, zatracały się we własnych poglądach, ignorując zdania innych i nieprzyjemne szepty, często dobiegające ze strony zazdrosnych, prostych ludzi. Szarzy ludzie często czuli zazdrość wobec perełek; perełki, chcąc czy nie chcąc, wyraźnie zbiegały na margines, niekoniecznie będąc w ten sposób kimś lepszym. Mimo widocznej poprawy charakteru u tych osób i nadziei w przyszłość ludzkości, kłębiącej się w tej drobnej, małej i słabej grupie, zostali oni potępieni przez większość, tym samym zostawiając po sobie wyraźny, nieodwracalny w żaden sposób trwały ślad. Ślad na duszy, ślad na sercu, ślad zapisany w kodzie genetycznym, którego nikt nie jest w stanie zredukować za pomocą coraz to nowszych technologii w dziedzinie psychologii bądź medycyny. 
Perełki, chociaż były cudem wśród innych cudów, zepchnięto w dół, tym samym skazując ich na zaciemnienie idealnych, pięknych i niewinnie czystych umysłów.
~*~
Park Chanyeol nie należał do ludzi otwartych i przyjaznych, a na pewno nie popularnych. Spoglądał na innych spode łba, pragnąc w ten sposób odizolować się od reszty. Nie lubił marnować swojego czasu na obce dla niego osoby, nic nie znaczące w tym dużym świecie. Dbał zazwyczaj tylko i wyłącznie o siebie, ponieważ o kogo innego miałby się niby troszczyć? Nie miał przyjaciół, nie miał dziewczyny ani chłopaka, ignorował rodzinę i ich prośby na chociażby małą integrację. Park Chanyeol zdecydowanie nie potrzebował życia towarzyskiego i drażniły go jakiekolwiek opinie o tym, iż jest wyjątkowo aspołecznym (bądź nawet antyspołecznym) osobnikiem. Sam nie twierdził, aby nienawidził ludzi. Mimo, że nie był sympatyczny ani pomocny, nie pałał do nich wyjątkową nienawiścią. Podchodziło to raczej pod obojętność, która nieco irytowała i drażniła człowieka. Chodził do szkoły bo musiał. Na tym też kończyły się jego jakiekolwiek wyjścia z domu. Większość czasu spędzał w swoim pokoju, zamykając drzwi i nikogo nie wpuszczając do środka. Jedyne, co było pewne w jego marnej egzystencji był fakt, że nie chciał nawet najmniejszych zmian. Nie lubił, albo raczej bał się rzeczy nowych, które mogły stworzyć dla niego pewnego rodzaju zagrożenie. Miał słomiany zapał i często porzucał wykonywane czynności, gdy tylko coś nie szło po jego myśli. Nie uważał, aby było to złe. Był po prostu przyzwyczajony do spokojnej codzienności, gdzie nikt nie zakłócał jego wytwarzanej tak długo harmonii. Każdy się nad smucił, chciał mu pomóc. Wydawałoby się, że Park Chanyeol w swojej monotonii jest smutny bądź przygnębiony, że jest zbyt nieśmiały, aby powiedzieć, że sobie nie radzi. Nic bardziej mylnego. Park Chanyeol był szczęśliwy w swoim nieszczęśliwym, nudnym życiu. I tyle mu w zupełności wystarczało.
~*~
Kim Jongin należał do bardziej znanych osób w szkole. Był lubiany, często się uśmiechał i śmiał. Nie było osoby, która nie przepadałaby za Kim Jonginem. Był to chłopak idealny; dosłownie. Aktywny, odbierał stypendium naukowe, grał w szkolnej drużynie siatkówki, pomocny, optymistycznie nastawiony do świata, zawsze miły, zawsze sympatyczny, dowcipny i charyzmatyczny. Cóż mogłoby być zawadą w idealnym charakterze Kim Jongina? Nie miał problemów z rodziną, często bywał poza domem, gdyż nierzadko kiedy ktoś nie raczył zaprosić Jongina na kolejny to wyjazd czy imprezę. Cóż, mimo wszystko nie można było powiedzieć, że Kim Jongin był szczęśliwy. W głębi kryło się w nim dogłębne uczucie samotności, towarzyszącej bólowi, zakopanemu gdzieś w głębi, pod stertą nieszczerych słów i brudnych kłamstw, którymi karmił swoich rówieśników, nauczycieli czy rodziców. Dopiero kiedy bywał sam, patrząc się bezsilnie w biały sufit, z głową pełnych palących myśli. Wydawałoby się, że Kim Jongin sobie radzi, że nie ma osoby, która miałaby wspanialsze życie od tego właśnie chłopaka. Nic bardziej mylnego. Kiedy tylko opuszczała go jakakolwiek żywa dusza, pozostając sam na sam z własną wyobraźnią; wtedy uświadamiał sobie, jak bardzo nieszczęśliwy jest w swoim szczęśliwym, wspaniałym życiu. I nie wiedział co zrobić, aby tylko zmienić to jak najszybciej.
~*~
-Gdzie jest mój komputer? 
Starsza kobieta spojrzała na niego z politowaniem, kręcąc pomału głową. Odłożyła na bok gazetkę, kładąc na niej swoje okulary i przetarła ze zmęczeniem twarz, przymykając na chwilę powieki. W końcu na powrót skierowała swój wzrok na syna, który widocznie zaczynał się niecierpliwić i denerwować. 
-Channie, mówiłam ci, że ci go zabiorę gdy oblejesz kolejny test w szkole. - odpowiedziała spokojnie. - Zostałam wezwana kolejny raz do szkoły przez twojego wychowawcę. Kiedy ty w końcu weźmiesz się do roboty? 
-To nie twoja sprawa. - warknął Chanyeol, mrużąc oczy. - Gdzie zabrałaś mi mój komputer? 
-Nie oddam ci go dopóki nie poprawisz się w szkole, Channie. Już zadecydowałyśmy z Seohyun. - pani Park westchnęła cicho, podnosząc się ciężko z kanapy. Podeszła do swojego, o wiele wyższego syna. - Co się z tobą dzieje, synku? 
-Nic się ze mną nie dzieje. Co by się miało dziać? - burknął rozdrażniony chłopak, cofając się o krok. 
-Nie jesteś ostatnio sobą. - odpowiedziała tamta, siląc się, aby nie unieść przypadkiem tonu, choć szczerze powiedziawszy, opanowywała się z największą trudnością. - W ogóle nie wychodzisz z domu. Kiedy tylko przyjdziesz ze szkoły, zamykasz się w swoim pokoju. Co ty tam w ogóle robisz, skoro jesteś zagrożony z połowy przedmiotów? Uczysz się ty w ogóle? Zdajesz sobie sprawę, że możesz nie zdać? 
-Raczej nie. - wzruszył ramionami Chanyeol, odwracając się na pięcie i ponownie kierując w kierunku swojej własnej, osobistej przestrzeni. Zamknął drzwi na klucz, opierając się o nie i zamykając oczy. Policzył w myślach do pięciu, wziął głęboki oddech, a dopiero potem podszedł do swojego biurka. Wziął do ręki wibrujący telefon i przejechał palcem na bok, przykładając urządzenie do ucha. 
-Słucham? 
-Channie, jesteś wolny? 
-O co znowu chodzi, Jongin? 
-Po prostu przyjdź. 
Chanyeol mruknął coś pod nosem, rozłączając się. Opuścił pomału telefon, przygryzając dolną wargę. 
Chanyeol być może ukrywał jedną rzecz, o której wiedziała tylko jedna osoba. 
Jongin być może również coś ukrywał, dzieląc się tym z tylko jedną osobą. 
Przypadkiem nie jest, iż ów rzecz tyczyła się właśnie ich obu, a ów osobami są właśnie oni sami w sobie. 
Poznali się zupełnie przez przypadek. Ich spotkanie również nie należało do wybitnie romantycznych, co można by było pochwalić się w przyszłości dzieciom, aby zachwycić ich kolejną, cudowną opowiastką o miłości. Uczucie zrodziło się z czasem, po długich latach bliższych stosunków między obojgiem, acz wciąż kwalifikujących się pod słowo przyjaźń. Trudno było określić, co na dzień dzisiejszy łączyło Jongina i Chanyeola. Nie można było orzec, że się kochali; żaden o tym nie wspominał głośno. Nie można również było stwierdzić, iż tworzyli uroczą parę z jednej, prostej przyczyny - razem także nie byli. Obaj cechowali się tym, że nie lubili rozmawiać o tym, co siedzi ich w sercach, więc najzwyczajniej w świecie unikali "trudnych" tematów. 
Spotykali się po szkole, często zrywając z ostatnich lekcji. Chodzili do równoległych klas, niekiedy też pokrywały im się zajęcia, acz na przerwach nie spędzali ze sobą całego czasu. Tak naprawdę rzadko kiedy rozmawiali przy innych. Nie wiadomo z jakiej przyczyny woleli ukrywać ich przyjaźń, narodzoną znikąd i prowadzoną donikąd. Jonginowi na pewno zależało na Chanyeolu. Chanyeolowi na pewno zależało na Jonginie. Zapewne nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Często zatapiali się we własnych wargach, leżąc, w pięknym układzie splecionych ciał. Jongin lubił bawić się włosami Chanyeola, a Chanyeol lubił go trzymać przy sobie i łapać za ręce. Nigdy jednak nie robili tego publicznie, zadowalając się własną bliskością w ich prywatnym, małym świecie.
~*~
Złota brama. Teoretycznie niewinna nazwa mostu, łącząca San Francisco z hrabstwem Martin, nad cieśniną Golden Gate. Został otwarty 27 maja siedemdziesiąt siedem lat temu. Tutaj często lubił również przychodzić Jongin, aby odizolować się od reszty. Jak każdy potrzebował chwili spokoju, chwili, gdzie mógłby odetchnąć. Rozciągał się stąd naprawdę wspaniały widok, zapierający dech w piersiach. Ludzie smutni potrafili wpatrywać się w tym miejscu przed siebie godzinami, widząc w tym wszystkim coś romantycznego, coś owiane głęboką grozę i tajemnicą, niczym zakazany, słodki owoc, krążący dumnie nad głową nieszczęśliwego kochanka. Kim Jongin jak zwykle usiadł w tym samym miejscu, kuląc pod siebie nogi i przygryzając dolną wargę. Oparł podbródek o złączone kolana. Jego wzrok był niewidzący, jak gdyby za czymś w rodzaju mgły, ktora nie potrafiła nigdy opaść. Spojrzał przed siebie, jednak nie patrząc na nic konkretnego, nie mając niczego, na czym mógłby zawiesić wzrok. Uparcie czekał, odliczając monotonnie kolejne sekundy w głowie, mrugając przy sześćdziesiątej, aby potem znowu zacząć na nowo... jeden... dwa... trzy... cztery... 
-Jongin, wiesz, że nie lubię jak tu przychodzisz. 
Podniósł pomału głowę, odwracając ją w kierunku, skąd dobiegał głos. Uśmiechnął się delikatnie, na powrót wbijając oczy w znany tylko sobie cel. Wzruszył ramionami, wzdychając ciężko. Przymknął w końcu powieki, odcinając się od świata zewnętrznego. 
-Lubię ten most. 
-Dlaczego? 
Chanyeol usiadł obok chłopaka, marszcząc niepewnie brwi. Niepokoił się o swojego przyjaciela. Martwił się o niego zawsze, nigdy jednak zbytnio tego nie pokazywał. Wiedział, że Jongin nie lubił zbytniej troski, a on nie chciał przysparzać mu kolejnych kłopotów. Nie rozumiał tylko jednego - dlaczego Jongin popadał w częste stany metafizyki, gdzie dosłownie zamykał się przed wszystkim, szczególnie przed Chanyeolem. Nikt nie potrafił do niego dotrzec, a Chanyeol to widział. Jongin się uśmiechał, nigdy jednak się nie śmiał. Był miły, acz w jego głosie brzmiała nuta przygnębienia, którą tylko Chanyeol potrafił usłyszeć. Dopiero gdy spotykał się osobno z Chanyeolem - wtedy uśmiechał znikał z ust, a fałszywy, miły głos kompletnie ulatywał ze zmęczonego ciała. Zamiast śmiechu brzmiał cichy szloch, a po policzkach spływały łzy. 
-Ma w sobie jakąś... aurę. Nie sądzisz? - zapytał Jongin, znowu wzruszając ramionami. Często to robił. 
-Nie. Dla mnie to zwykły most, który ma nieciekawą historę. Nie lubię tu przychodzić. Zwłaszcza gdy przypomnę sobie, z czego ten most jest znany. - burknął Chanyeol, splatając nerwowo palce. 
-Nic nie rozumiesz, Chanyeol. Ten most to raj dla każdego skazańca. 
Chanyeol otworzył zdumiony usta, rozszerzając bardziej oczy, spoglądając z przerażeniem na blondyna obok. Chciał coś odpowiedzieć, lecz głos uwiązł mu w gardle, przez co przełknął tylko głośno ślinę. 
-Chciałbym na nim spełnić wszystko swoje sny, Yeollie. - zaśmiał się Jongin, tym znienawidzonym przez Chanyeola śmiechem, który niósł za sobą cholerną gorycz; gorycz, której za nic nie potrafił się pozbyć.
~*~
Złota brama. Teoretycznie niewinna nazwa mostu, łącząca San Francisco z hrabstwem Maarin, nad cieśniną Golden Gate. Został otwarty 27 maja siedemdziesiąt siedem lat temu. Oprócz tego, że jest jednym z najwyższych mostów na świecie, ustanowił też niechlubny rekord. Do tej pory z Golden Gate skoczyło już ponad 2000 samobójców, z czego ponad 1500 zmarło. Główny projektant mostu uważał, że samobójstwo na tym moście nie jest ani prawdopodobne, ani możliwe. Zdaniem psychiatrów most Golden Gate powoduje wśród samobójców jakieś niewyjaśnione "fatalne zauroczenie". Okazuje się bowiem, że ponad 20 osób rocznie ginie skacząc właśnie z tego mostu. Stwierdzono, że most w jakiś niezwykły sposób wzmacnia decyzje o dokonaniu samobójstwa u osób znajdujących się w trudnej sytuacji. Dla jednych most jest bardzo łatwo dostępnych miejscem zakończenia życia. Dla innych jest bardzo romantyczną scenerią ostatecznego pożegnania się z życiem. Most jest "tylko złotym sposobem dotarcia do nieba". Wielu samobójców stwierdza, że jest to  malownicze miejsce na śmierć. Jeden ze skoczków podobno też zostawił na nim karteczkę z napisem: "Dlaczego ułatwiacie nam to?"*
~*~
Głęboko wśród innych skarbów w szarym pudełku, skrytym pod łóżkiem, Chanyeol ukrywał jeden z najcenniejszych darów w jego życiu. Położył się na podłodze, wyciągając pudło i zdmuchując z niego zalegający kurz. Usiadł, opierając się o łóżko i pomału podniósł wieko kartonowego pudła. Grzebiąc wśród sterty pamiątek i bardziej lub mniej sentymentalnych rzeczy, znalazł w końcu to, czego szukał. Chanyeol kiedyś założył album ze zdjęciami; jego i Jongina. Dołączał tam również notatki, pisane często niechlujnie na skrawkach papieru, w ciemną, gwieździstą noc. Zapisywał wszystkie najważniejsze wspomnienia, najpiękniejsze myśli i uczucia wobec przyjaciela. Zaczęło się niewinnie, kiedy ledwo wchodzili w wiek lat kilkunastu. Z każdą kolejną stronicą Jongin wydawał się mniej szczęśliwy niż wcześniej. Teoretycznie nic się nie zmieniało, za wyjątkiem tego, że chłopcy z każdym rokiem dorośleli. Chanyeol poczuł łzy w oczach, przez co przygryzł mocną dolną wargę. Zbliżał się niespiesznie do ostatnich kart albumu, do ich najwcześniejszych chwil. Drżącymi dłońmi przewrócił na ostatnią stronę, a jego oczom ukazał się jeden wielki napis. Bez zbędnych zdjęć, cytatów, notatek. Jedno zdanie. Dwa słowa. 
"Kocham cię".
~*~
Mijały kolejne dni, a Jongin wydawał się być spokojniejszy. W końcu zaczął rozmawiać z Chanyeolem, zwierzając się mu z każdej myśli. Unosił nieśmiało kąciki ust, acz jego uśmiech wydawał się być szczery. W oczach przestawała zalegać czarna pustka, a zaczęły pojawiać się niewinne iskierki dziecięcej radości, której nigdy w sobie nie miał. Spędzali razem czas na przerwach, Chanyeol wychodził coraz częściej z domu. Pewnego wieczora Jongin spojrzał uważnie na przyjaciela, nerwowo przygryzając dolną wargę. Chanyeol uniósł rozbawiony brwi, a Jongin spytał drżącym głosem: "Yeollie, zostaniesz moim chłopakiem?". 
Od tamtej pory oficjalnie byli razem, od tamtej pory mogli bezwstydnie cieszyć się spędzanymi razem chwilami. Album zapełniał się coraz to nowszymi zdjęciami, a Jongin przechodził radykalną zmianę. Już nie miał worków pod oczami, już nie brzmiał żaden żal w jego głosie. Pomagał w nauce Chanyeolowi, tak, że tamten zdał na miarę własnych możliwości wszystkie egzaminy końcowe. Jongin jak zwykle ukończył rok szkolny z wyróżnieniem, otrzymując również nagrodę. Planowali razem wakacje, z tym, że uprzednio Jongin miał wylecieć do Korei, aby odwiedzić swoją rodzinę. Tydzień, zaledwie kilka dni. Wydawało im się to straszne; niczym wieczność, a przecież to tylko niewielka część ich wspólnego życia. Jongin miał wylecieć na następny dzień. Pożegnał się już z Chanyeolem, spakował się. Pojechał na lotnisko. 
Pierwszy dzień ich rozłąki nie był zbyt trudny. Chanyeol spędził go na miłe leniuchowanie. 
Drugi dzień ich rozłąki był nieco cięższy, acz możliwy do przeżycia. Chanyeol nie miał na co narzekać. 
Trzeci dzień ich rozłąki zaczynał się dłużyć. Chanyeol szybko poszedł spać. 
Czwarty dzień ich rozłąki ciągnął się w nieskończoność. Chanyeol przeglądał cały dzień ich wspólny album. 
Piąty dzień ich rozłąki zbliżał ich coraz bardziej do końca tygodnia. Chanyeol był niecierpliwy. 
Szósty dzień ich rozłąki był najgorszy. Chanyeol krzątał się bez celu, nie będąc w stanie znaleźć sobie zajęcia. 
Siódmy dzień wydawał się najlepszym dniem w życiu Chanyeola. Śmiał się od rana, pomógł nawet matce i siostrze. Wieczorem przyjechał pod dom Jongina. Spodziewał się chłopaka, kupił nawet wcześniej kwiaty i czekoladki. Wyobrażał sobie twarz blondyna, jego uśmiech, jego oczy. Zadzwonił pewnie, przytupując w miejscu. W końcu otworzyła mu matka Jongina, która wcale na szczęśliwą nie wyglądała. Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na Chanyeola i ponownie zalała się łzami. W drżących palcach dzierżyła zmięty świstek papieru, który szybko podała Chanyeolowi. Chłopak automatycznie upuścił kwiaty i czekoladki. Wziął niepewnie list, z trudem odczytując nabazgrane litery. Poznał pismo Jongina. 
"Dlaczego nam to ułatwiacie?"

1 komentarz:

  1. Jakie to jest piękne, to nie umiem opisać. ;;
    Nie potrafiłam doczytać do końca, bo podejrzewałam co się stało i rzuciłam telefonem, po czym zaczęłam płakać. Później jednak wzięłam i przeczytałam do końca i rozbeczałam się na dobre.
    Strasznie podoba mi się, jak to zostało napisane. Niby motyw śmierci i wielkich problemów, ale w sposób delikatny i nieprzytłaczający.
    Życzę dużo pomysłów i weny.
    Hwaiting~ ♥

    OdpowiedzUsuń